czwartek

O warsztatach kulinarnych słów kilka

Niedawno uczestniczyłam w kilku różnych warsztatach kulinarnych. W tym roku już chyba w 12, a może nawet więcej. Większość z nich była z tymi znanymi i lubianymi. Reszta z mniej znanymi, ale dobrze zapowiadającymi się, a przede wszystkim zdolnymi.
Zawsze, gdy dostaję zaproszenie na warsztaty jestem uradowana, bo nie dość, że będę mogła się czegoś nauczyć to jeszcze poobserwować i w pewien sposób pogłębić swoje zasoby poznawcze także w kategoriach psychologicznych (a psychologia to nie tylko mój zawód i wykształcenie, ale także pasja). Czasami, gdy idę na warsztaty mówię, że nie umiem gotować. Wynika to z tego, że chcę się dowiedzieć jakim nauczycielem jest prowadzący. Nie twierdzę wszakże, że gotować potrafię, ale myślę, że kucharzenie wychodzi mi nie najgorzej. Niektórzy z prowadzących podchodzą do tego z uśmiechem i tłumaczą wszystko krok po kroku. Inni wręcz przeciwnie - wyśmiewają i zachowują się nie tak jak przystało na osoby dobrze wychowane. Żenujący brak kultury połączony z niedostatkami w wykształceniu daje o sobie znać. Ich podejście do uczestnika nie świadczy na korzyść organizatora warsztatów, który za nie płaci i zależy mu na dobrym wrażeniu.
Zupełnie odmienną kwestią są zasady podstawowej higieny. Z tego co mnie uczono i co wynika ze zdrowego rozsądku w kuchni ma być czysto i higienicznie. Gotujący o długich włosach powinni je przynajmniej związać by żaden kłaczek nie pojawił się w potrawie. Należy zdjąć biżuterię, która może przeszkadzać i pilnować by mieć krótkie, czyste paznokcie. Przed wejściem do kuchni i założeniem fartucha wszyscy uczestnicy powinni udać się do łazienki by dokładnie umyć ręce. I dopiero po wyjściu z niej założyć fartuch i udać się do kuchni. Rzeczywistość warsztatowa wygląda zupełnie inaczej. Mało kto myje ręce, nawet po przyjściu z ulicy. Dziewczyny (i chłopcy) o bujnych czuprynach biegają po kuchni w rozpuszczonych włosach, którymi omiatają blaty i to co na nich leży. A do toalety chodzą w pełnym ubraniu, czyli właśnie w fartuchu. Co nawet gorsze, bywa że po kuchni chodzą na boso.
Czy tak rzeczywiście powinno być? Czy zawsze mam podejrzliwie patrzeć na danie przede mną i poszukiwać w nim włosów? A może na wszelki wypadek wypijać wódkę zagryzaną antybiotykiem by ustrojstwo bakteryjne przyniesione z ulicy lub toalety mnie nie dopadło?

Na pewno nie przestanę chodzić na warsztaty (o ile po takim podsumowaniu ktoś mnie jeszcze zaprosi :P), ale coraz baczniej będę obserwować i uważniej wybierać spożywane potrawy by przypadkiem nie trafić na nieproszonych gości.

4 komentarze:

  1. Nigdzie już nie ma dbałości o higienę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czy warsztaty, które niejako mają czegoś nauczyć nie powinny przypadkiem też wpajać tych zasad? Już nawet nie mówię o HCCP, bo tego ciężko wymagać, ale chociaż o tych prostych kilku krokach by nikt się nie pochorował.

      Usuń
  2. Szara, niedbała i nijaka rzeczywistość... i zwyczajny brak kultury wszelakiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lauro,

    powiem Ci, że też byłam w tym roku na wielu warsztatach. Pomijając jeden przypadek, wszystkie były bardzo udane. Choć faktycznie z higieną różnie bywało, ale raczej u gotujących, niż u prowadzących :)

    Pozdrawiam Cię serdecznie,
    E.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...